- To było moje marzenie, ale tyle rzeczy dzieje się w życiu: rodzina, małe dzieci, projekty społeczne, że trochę już o Evereście zapomniałem. Czasami wracam myślami do tego, co się wydarzyło, ale generalnie szybko zapominam o takich sytuacjach. "Normalne" życie jest dla mnie bardziej intensywne i istotniejsze niż górskie wyprawy. Tam odpoczywam, tam mam czas dla siebie i to jest super wartościowe. W sumie nadal się dziwię, że żona jakimś cudem puściła mnie na tę wyprawę... - powiedział PAP Bargiel.
Historycznego zjazdu dokonał 22 września. Na Evereście działał już w 2019 i 2022 r., ale warunki pogodowe - obfite deszcze i huraganowe wiatry - oraz obiektywne zagrożenie, jak lodowy serak wiszący nad częścią drogi nad Khumbu Icefall, krzyżowały mu plany.
Teraz pogoda także mu nie sprzyjała, bo rejon najwyższej góry globu nawiedziły niespotykane w tym okresie opady śniegu.
- Warunki były trudne, to prawda, ale w górach najwyższych czuję się po prostu naturalnie i lubię się zmęczyć. Na Evereście to był naprawdę mega wysiłek. Nie wiem, czy kiedykolwiek się tak zmęczyłem wcześniej. W mojej skali od 1 do 10, daję "dziesiątkę". Wspinaczka trwała bardzo długo i musiałem zanocować na Przełęczy Południowej, czyli na około 7950 m. Nigdy wcześniej nie nocowałem podczas ataku szczytowego, po prostu wchodziłem szybko i zjeżdżałem - podkreślił.
Przed 37-letnim Bargielem jedynego zjazdu na nartach udało się z Everestu dokonać Słoweńcowi Davo Karnicarowi, który przy użyciu tlenu zdobył szczyt i zjechał 7 października 2000 roku.
Akcja wysokogórska polskiego skialpinisty trwała blisko 20 godzin na wysokości ponad 7950 m, czyli w "strefie śmierci" ze względu na zalegający w partiach szczytowych śnieg utrudniający wspinaczkę.
- 100 metrów przy słynnym uskoku Hilarego (najtrudniejsza 12-metrowa ścianka na wysokości około 8790 m - PAP) robiłem chyba w ponad godzinę. Ale kontrolowałem to, mieliśmy kontakt z bazą, prognozy pogody, itd. Wiedziałem, że tam jest depresja, więc zalega najwięcej śniegu, aż po pachy, i że jak to przejdziemy, to dotrzemy na wierzchołek. I tak było, grań powyżej już "puściła". Jak chcesz czegoś dokonać, w ramach akceptowalnego ryzyka, to wiadomo, że czasami warunki wymuszają taki ekstremalny wysiłek. Byłem na to przygotowany fizycznie i mentalnie, a tyle śniegu to także zagrożenie lawinowe. To była kolejna bariera - tłumaczył.
Bargielowi towarzyszyło w wspinaczce kilku Szerpów, ale tylko jeden z nich - "Speed" Dawa Szerpa - zdobył Everest razem z Polakiem.
- Zjazd na nartach był momentami przyjemny. Wiedziałem, że muszę mądrze zarządzać energią, żeby to mogło się udać i żeby się nie przeforsować. To była nowa sytuacja dla mnie. Poza tym odpowiadałem też za bezpieczeństwo innych. Ze mną na szczyt wszedł najsilniejszy z Szerpów - Dawa, a jego trzej koledzy zostali na przedwierzchołku. Generalnie trudno było ich namówić na wspinaczkę, ale i wcześniej na uczestniczenie w trasowaniu drogi na lodowcu. Oni mają doświadczenie z lata, kiedy funkcjonuje się na Evereście w zupełnie innych warunkach - relacjonował.
Jak wspominał, podczas zjazdu miał kontakt wzrokowy z Dawą.
- Czekałem na niego co 30 metrów aż "podprowadziłem" go do kolegów. Niesympatycznie byłoby z mojej strony, gdybym zostawił go podczas zejścia zupełnie samego. Gdy dotarł do kolegów, zjechałem bez zatrzymania aż do obozu II na 6400 m. Trwało to ze trzy godziny. Musiałem zatrzymać się na noc, bo nie dało się po południu przejechać po roztopionym całodziennym słońcem lodowcu Khumbu. Schodziły lawiny, łamały się śnieżne mosty... - przyznał.
Trudno było mu przekonać Szerpów do udziału w wyprawie, choć ze względu na swoje osiągnięcia skialpinistyczne w górach najwyższych jest bardzo dobrze znany w Nepalu. Wyprawa na Everest była kolejnym etapem autorskiego projektu "Hic Sunt Leones", zgodnie z rzymską sentencją oznaczającego nieznane tereny eksplorowane przez imperium. W 2013 roku Bargiel zjechał na nartach z centralnego wierzchołka Sziszapangmy (8013 m), rok później z Manaslu (8156 m), obydwa leżą w Himalajach, a następnie przeniósł swoją działalność w Karakorum.
- Znam Szerpów pracujących dla różnych agencji, oni znają mnie, ale muszę przyznać, że niewielu chciało iść ze mną na Everest. Mówili, że wyznaczenie nowej drogi na lodowcu Khumbu, zaporęczowanie Icefallu jest o tej porze roku niemożliwe. Po letnim sezonie nie było praktycznie śladu drogi w tym labiryncie szczelin. Warunki też były trudniejsze - brak lodu, do którego możesz wkręcić śrubę lodową, by założyć stanowisko, przyczepić drabinkę. Poza tym widzę jak na przestrzeni lat, a byłem tam pierwszy raz w 2012 roku, ten lodowiec się zmienił, stał się bardziej kruchy. Pewnie też właśnie dzięki temu, że razem z Szerpami szukałem drogi przez Icefall, eksplorowałem teren, udało mi się jakimś cudem zjechać do bazy nie zdejmując nart. Stało się to możliwe także dzięki pomocy mojego młodszego brata - Bartka, nawigującego dronem, choć ta perspektywa jest zawsze inna niż narciarza - wskazał.
W 2015 roku skialpinista eksplorację Karakorum w Pakistanie rozpoczął od zjechania z Broad Peaku (8051 m). W 2018 roku zjechał z drugiego co do wysokości szczytu globu - K2 (8611 m), zaś w 2023 r. z dwóch Gaszerbrumów - Gaszerbrum I (8080 m) i Gaszerbrum II (8035 m). Uważa, że trudno porównywać K2 z Everestem z kilku powodów.
- K2 było wyzwaniem logistycznym, bo trzeba było znaleźć drogę nadającą się do zjazdu. Na Evereście tego nie było, choć dobierałem warianty. Tutaj warunki pogodowe podwyższyły znacząco trudności, w pewnym sensie taka masa śniegu była zaskoczeniem i musiałem opracować nową strategię. Myślę, że gdyby nie warunki śnieżne, to moje ciało tej wysokości Everestu i długiego przebywania tam by nie odczuło. Myślę, że dałbym radę wyjść z obozu II prosto na szczyt i zjechać w tym samym dniu, bez nocowania - ocenił.
Bargiel na szczycie najwyższej góry świata spędził zaledwie kilka minut, ale nie ukrywa satysfakcji, że mimo wyczerpującej wspinaczki, przy mrozie ponad minus 30 stopni, udało mu się rozwinąć polską flagę.
- Na zdobytych szczytach zawsze rozwijam polską flagę. Zrobiłem to także na Evereście, mimo zmęczenia i tego, że czas mnie gonił. W czasach kawalerskich, gdy miałem więcej czasu 11 listopada świętowałem na Rysach czy Giewoncie z biało-czerwoną flagą, by w ten sposób uczcić pamięć tych, którzy walczyli o naszą niepodległość - podkreślił.
Historycznego wyczynu na Evereście Bargiel dokonał po raz pierwszy w swojej górskiej karierze jako ojciec dwójki małych dzieci, ale jak przyznał sytuacja rodzinna nie miała wpływu na większe postrzeganie zagrożeń i zmianę oceny ryzyka.
- Zawsze ceniłem swoje zdrowie i życie, nie akceptowałem nadmiernego ryzyka i nie przekraczałem barier. Tu się nic nie zmieniło i na Evereście funkcjonowałem na swoich zasadach, opierając się na tych samych procedurach, co zawsze. Na pewno jestem teraz bardziej odpowiedzialny, jako ktoś mający rodzinę, ale to się nie przekłada na działalność górską, tylko na życie codzienne - nadmienił.
Kilkanaście dni po Bargielu z najwyższej góry świata zjechał na nartach Amerykanin Jim Morrison. Dokonał tego po północnej stronie, chińskiej, ale wspomagając się tlenem z butli. Zjazd nie był pełny, bo musiał w pewnym miejscu posiłkować się użyciem liny z uwagi na stromość ściany. 50-latek chciał tym wyczynem uczcić pamięć swojej partnerki, która trzy lata temu zginęła na Manaslu podczas zjazdu na nartach.
Pochodzący z Łętowni koło Jordanowa skialpinista rozważał przez moment starania o uzyskanie zgody od Chińczyków na zjazd z najwyższej góry świata.
Myślałem o tym wielokrotnie, próbowałem załatwić też pozwolenie, ale były problemy ze strony chińskiej. Później, gdy dowiedziałem się o projekcie Morrisona, stwierdziłem, że nie chcę wchodzić mu w drogę. Każdy ma po prostu swoje wizje, zadanie, a w przypadku Jima było to coś więcej niż sport i projekt filmowy. Uznałem, że lepiej będzie, by każdy miał swoją "przestrzeń" na Evereście. Znamy się, byliśmy w kontakcie i nawet liczyliśmy, że uda nam się spotkać na szczycie, ale niestety warunki śniegowe pokrzyżowały im plany wcześniejszej akcji i zdecydowali się na przeczekanie - powiedział Bargiel.
W swojej strategii i planie na Everest nie rozważał korzystania z tlenu, mimo złych warunków.
- Nigdy nie korzystałem z tlenu z butli i na Evereście, mimo warunków śniegowych, też nie brałem tego pod uwagę. Patrząc na moją filozofię górską, gdybym użył tlenu, to byłoby to coś nienaturalnego dla mnie. Z drugiej strony wiem, co dziś oznacza korzystanie z lekkich butli tlenowych, bo byłem świadkiem jak do baz pod ośmiotysięczniki przychodzili ludzie bez aklimatyzacji, bez umiejętności górskich i bez wytrenowania - delikatnie mówiąc - o czym świadczyły ich sylwetki i Szerpowie wyprowadzali ich na szczyty dzięki nowoczesnym technologiom. Takie czasy... - zauważył.
Polak nie uważa się za celebrytę w Nepalu i Pakistanie, choć przyznał, że szczególnie w rejonie Karakorum jest znany.
- To jasne, że Szerpowie, mieszkańcy wiosek w drodze do bazy pod K2 czy pod inne ośmiotysięczniki w tym rejonie, kojarzą mnie, skoro tak często tam bywam. Nie zastanawiałem się, czy jestem postrzegany jako celebryta. Oni chyba nie znają tego słowa... Zjazd na nartach z K2 sprawił, że patrzą na mnie inaczej, bo ten szczyt jest w ich mentalności czymś symbolicznym i mitycznym - wskazał.
Jak przekazał, wracając po zdobyciu K2 miejscowe dzieci wychodziły na drogę i pokazywały mu ich "sprzęt" narciarski i to jak jeżdżą na tych deskach.
- Uznałem, że warto im pomóc, zainwestować w ich rozwój, może zawód przewodnika górskiego w przyszłości, bo w Pakistanie biedni ludzie z okolic lodowca Baltoro nie mają takiego statusu i możliwości zarobku jak w Nepalu Szerpowie - dodał.
Dlatego Bargiel zaangażował się w pomoc materialną dla dzieci z wiosek leżących w Karakorum.
- Po jakimś czasie pojechałem z fajną ekipą do tych wiosek i rozdałem dzieciakom, dzięki współpracy z marką Salomon, profesjonalne narty. Mam nadzieję, że uda mi się to kontynuować i także w tym roku wysłać do tych wiosek trochę sprzętu czy ubrań dla dzieci - powiedział.
Podkreślił, że jego popularność wśród mieszkańców Karakorum i Szerpów ma też związek z sukcesami polskich himalaistów, którzy od lat 70. eksplorowali te tereny z sukcesami, szczególnie zimą, czego nie czynili wspinacze z innych krajów.
- Spotykam się jako Polak z wielką sympatią, ale niesamowite jest to, że miejscowi potrafią wyliczyć sukcesy Wandy Rutkiewicz, Jurka Kukuczki, Krzyśka Wielickiego, Wojtka Kurtyki czy innych. Ciekawe jest to, że przychodzą do mnie starsi mieszkańcy tych małych wiosek i mówią, że uczestniczyli w polskich wyprawach kilkadziesiąt lat temu. Ta pamięć o nas, Polakach, w górach najwyższych jest żywa i wyjątkowa - zaznaczył.
Bargiel przyznał, że udanej wyprawie na Everest nie ma w głowie nowego projektu pod szyldem "Hic Sunt Leones", tak samo jak nie miał sprecyzowanych planów po zjeździe z K2 czy innych zrealizowanych wyprawach.
- Nie mam w głowie kolejnych wyjazdów, czegoś co muszę zrobić. Dom, dzieciaki zajmują najbardziej teraz mnie zajmują. Oczywiście, pomysłów mam mnóstwo, jednak zawsze po takiej wyprawie muszę odpocząć, mentalnie i fizycznie, złapać trochę dystansu do tego i wtedy dopiero przychodzi jakiś moment, kiedy coś zaczynam planować. Góry to moja pasja, choć mam na nią coraz mniej czasu - podkreślił.
Bargiel docenia to, że po sukcesach ostatnich lat kwestie organizacyjne projektów zajmują mu mniej czasu, a finanse nie spędzają snu z powiek.
- Jest trochę łatwiej niż na początku moich wyjazdów, jeśli chodzi o sprzęt, logistykę, sponsorów. Ponad 10 lat temu musiałem się mocno nagimnastykować, by stworzyć przestrzeń do działania. Teraz, gdy mam jakąś wizję, nie muszę się po prostu tak strasznie "siłować" i inwestuję mniej swojego czasu w organizację - podsumował.
Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
olga/ pp/
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Tak będą świętować w Gminie Kolno
30lat temu na tym pomniku była czerwona gwiazda🤣🤣🤣🤣 to taki uniwersalny monument można tam wszystko zamontować
hihihihi
09:19, 2025-11-11
Pieniądze na obronę cywilną w powiecie kolneńskim
Zamiast na takie bzdety może byście to przeznaczyli na obniżenie kosztów np za wodę czy ogrzewanie? bo ceny jak w Warszawie! A woda zakamieniona czajnik 2 razy w tygodniu odkamieniać trzeba!
szok
09:00, 2025-11-11
Podwyżki dla pracowników samorządowych
a nam podwyżki za media, tak to działa. banda oprychów.
won
08:58, 2025-11-11
Kolno: utrudnienia w ruchu drogowym
powinni na szmaragdową pomaszerować, pochwalić się publiczną-prywatną ulicą🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣
ulica Księciunia
08:54, 2025-11-11